wtorek, 12 listopada 2013

Praco...holiczka?

Powracam do tematu pracy i mojego nie do końca zdefiniowanego pracoholizmu. Jak podają źródła, słowniki i inne mądrości wyraz został wytworzony na kanwie słowa alkoholik i przeszedł do potocznego języka. Nijak ma się do zasad słowotwórstwa ale skoro go używamy, to znaczy, że jednak coś w nim jest.

No właśnie o co chodzi z tym pracoholizmem? Podobno jestem właśnie w tym stanie skupienia i zastanawiam się czy to źle czy dobrze. Znajomi krzyczą po mnie, żebym walnęła się w głowę i zaczęła żyć tak jak kiedyś, w ich mniemaniu lepiej, bo miałam więcej czasu dla nich (podobno). Że wyglądam jak cień człowieka i się męczę. A ja nie odczuwam żadnego dyskomfortu ani przemęczenia. Wręcz przeciwnie. Jestem pozytywnie nakręcona, lubię mieć dużo roboty i mało czasu, wtedy mobilizuję się do działania. Do tego jeszcze studia, dodatkowe zajęcia i jest full. Więc czy rzeczywiście mogę nazwać się pracoholiczką? Po prostu lubię to co robię. A nawet kocham, bo połączyłam hobby z pracą i wyszło mi równanie idealne.
Bo jak nie kochać pracy w której można się rozwijać, obcować z kulturą, muzyką, tworzyć coś dobrego, wręcz zajebistego. A efekty tej pracy są długotrwałe i służą innym. Czego chcieć więcej?


Chyba tylko Pięknej Pogody ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz