czwartek, 7 lutego 2013

Pokolorowana

Raz na jakiś czas trzeba coś zmienić, u mnie taką zmianą będzie dzisiejszy wpis. A co!

Postanowiłam, że jeśli zdam cała sesję w pierwszych terminach to zrobię coś dla siebie. Dziwnym trafem udała mi się ta sztuka. Z tego powodu moje włosy wreszcie stały się kolorowe! :)
Tonery La Riche to jednak cud, miód i orzeszki. Chociaż bawię się nimi już od jakiegoś czasu to dopiero dzisiaj uzyskałam zadowalający efekt.
Rozjaśniłam włosy jeszcze bardziej niż dotychczas i pojawiło się coś takiego:

Zmieszałam dwa tonery, niebieski i turkusowy, po 1,5h otrzymałam taki efekt:
W świetle dziennym wyglądają bardziej intensywnie.
Są meega!

Jest zimowo i kolorowo, czyli tak jak lubię :)


niedziela, 3 lutego 2013

Fikcyjny powrót

Czas powrócić do pisania. Półroczna przerwa daje się we znaki. Nawet nie wiem od czego zacząć i jak sklecić sensowne zdanie. Tak więc będzie to próba odzyskania weny i ponownego zmobilizowania mózgu do trybu - pisz! Na swoje usprawiedliwienie mam tylko jedno słowo - PODRÓŻE!

Właśnie na tym spędziłam minione pół roku. Pomiędzy pracą i zajęciami znalazłam trochę wolnego czasu i środków na odwiedzenie wielu ciekawych miejsc. Na mojej mapie znalazł się węgierski Budapeszt, czeska Praga, rodzimy Poznań (tak tak po 24 latach dopiero we wrześniu tam dotarłam) i kilka miast w Portugalii i Hiszpanii. Ostatnia wyprawa z pewnością była najciekawsza i mogę nazwać ją prawdziwą przygodą i szkołą przetrwania :)

Gdyby ktoś zapytał mnie gdzie było najpiękniej, nie mogła bym dać jednoznacznej odpowiedzi. Każde z tych miejsc miało w sobie coś co czarowało i zachwycało.

Budapeszt przypominał mi architektonicznie ukochany Londyn, ogromne przestrzenie, mosty, długie ulice z kolorowymi witrynami sklepowymi przyciągające wzrok. Jedynym minusem tutaj była bariera językowa. Angielski nie zawsze wystarczał. Ale o dziwo można było spokojnie dogadać się np. po rosyjsku, co było dla mnie dużym ułatwieniem.

Praga - klasa sama w sobie. Labirynt małych uliczek, miasto trochę jak z bajki. Chociaż za dużo ludzi, wolałam zaszyć się w mało uczęszczanych miejscach i poczuć zapach czeskiego piwa :)

Vila do Bispo - miasteczko położone nad samym Oceanem, koniec Portugalii, koniec Europy, przed oczami tylko klify, plaża i Atlantyk. 3,5 tys. km. od domu wszystko jest inne, ludzie, życie, podejście. Mieszkając ponad tydzień na klifie nad brzegiem oceanu nie myślisz o niczym ważnym, po prostu cieszysz się życiem i nowymi znajomościami. Gdzie nie spojrzysz campery, przyczepki, a w nich podróżnicy pełni pozytywnej energii. Żadnych granic.. Szkoda pisać, zdjęcia mówią więcej niż tysiąc słów :)
































i nie ważne, że auto się zepsuje, zgubisz telefon i wydasz ostatnie oszczędności... :) Po prostu warto!