poniedziałek, 27 lutego 2012

Wszystko się zmienia..



To miasto zmienia się z roku na rok. Ciągle coś przekopują, wykopują, budują. W ciągu dwudziestu kilku lat na moich oczach wyrosła wielka metropolia. Zastanawia mnie jednak czy było i jest nam to potrzebne.

Wszystkie stare kamienice pamiętają jeszcze czasy wojen, komuny i PRLu. Pamiętają to, czego obecni mieszkańcy nie ujrzeli, nie doświadczyli. Chociaż upadły kielichy brutala, wyburzono poczciwy pałac ślubów, to chodząc po zapomnianych przez ogół ludności zakamarkach, nadal czuję zapach dawnego życia.

Patrząc na stare pocztówki, książki ze zdjęciami, żałuję, że nie mogłam spacerować ulicami w tamtych czasach. Zobaczyć Rynek, zanim stał się „zajezdnią tramwajową”, odjechać z peronu Starego Dworca, wejść do Synagogi i sfotografować Hutę Marta. Po nich nie zostało już nic, wszystko niszczeje, podupada na naszych oczach, a ja pytam dlaczego? Czy tak trudno zamiast nowej (kolejnej!) ogromnej galerii, apartamentów, biurowców wyremontować przedwojenny piękny dworzec, zająć się kamienicami, których serce zaczęło bić wiele lat temu? Potrafimy tylko burzyć, wymagać, kłócić się i udawać, że nic się nie dzieje.
Oczywiście, przecież nowości są na czasie, ludzie biegają za pieniądzem, dołączają do wszechobecnego wyścigu szczurów, nikt nie patrzy za siebie i nie zastanawia się nad losem staroci. Chcemy stworzyć  ogromną metropolię, biznesowe miasto, ale zapominamy, że przeznaczeniem Katowic było coś zupełnie odmiennego. I ta odmienność właśnie miała być naszą siłą. 

Czasem marzy mi się wehikuł czasu…

czwartek, 23 lutego 2012

Zimowe rozterki



Jak co roku zima zaskoczyła drogowców, bo któż by się spodziewał, że w połowie lutego spadnie śnieg, a pod koniec stopnieje i na drodze pojawi się znana wszystkim „szklanka”.
Nigdy jakoś nie zwracałam na to większej uwagi, było mi wszystko jedno co dzieje się za oknem i na szarym asfalcie. Zawsze uwielbiałam zimę, snowboard, sanki, bałwanki i te wszystkie inne pierdoły. W tym roku jednak poczułam na własnej skórze co oznacza: zima, śnieg, opady i drogowcy!
Pierwsza zima za kółkiem własnego samochodu zaskoczyła i mnie. Przeszłam więc kurs szybkiej nauki co mój mały bolid potrafi. Do głowy by mi nie przyszło, że niebieskie Seicento rozpędzające się na autostradzie do 160 km/h (zamieniając się przy tym w Transformersa) zaskoczy mnie swoimi zimowymi umiejętnościami poślizgowo-driftowymi.
Przez dwa miesiące wspólnego zimowania zakopywaliśmy się razem w zaspy, ślizgaliśmy po nieodśnieżonych i nieposypanych drogach (nie tylko dojazdowych do osiedla ale i głównych, bo przecież Katowice cierpią na notoryczny brak spychaczy, odśnieżaczy czy jak to się tam zwie), driftowaliśmy na rondach, zakrętach, a czasem i prostej drodze. Bolid przeżył najgorsze mrozy, grzecznie odpalając codziennie rano, dzięki czemu wyjeżdżałam spod domu punktualnie. Punktualności tej jednakże nie zapewnili mi Panowie drogowcy, dlatego też apeluję, jako młody kierowca: jeśli mój samochód potrafi odpalić przy -20 st. i bez problemu dojechać na wyznaczone miejsce, to wierzę, że i  wasze wspaniałe kolosy są w stanie powtórzyć ten wyczyn.