poniedziałek, 4 czerwca 2012

Tattoo Konwent


Czarna miniaturowa broń wypełniona atramentem, leży na blacie i czeka na dopływ prądu. Właściciel dotyka jej delikatnie lecz stanowczo. Przygotowania trwają jak podczas premiery w teatrze. Zgrzyt, umoczenie igły w czarnym kubku, przepływ elektronów, prąd dotyka jej w całości i wypełnia każdy zakamarek. Kable rozgrzewają się wprowadzając ją w trans, setki małych drucików uderzają rytmicznie, w kanonie, iskrząc i ocierając się o siebie. Pierwsze spotkanie ze skórą, milimetrowe ukłucie i smak krwi. Z minuty na minutę czerwona słodka substancja wypełnia malutkie igiełki, które zmieniają kolor. Chwilowe oderwanie, kolejny raz igła ląduje w kubku, tym razem napełnia się glicerynowym błękitem o cierpkim smaku. Przejeżdża po skórze szukając wazelinowego zapachu, wkłuwa się delikatnie i okrężnymi ruchami rozprowadza to, co wypływa z jej wnętrza. Czuje,że w środku płonie, rozgrzana do czerwoności odmawia posłuszeństwa, żądając krótkiej przerwy. Mijają kolejne sekundy, minuty, wreszcie prąd ucieka, zostawiając ją samą, zmęczoną po pracy. Zanurza się powoli w zimnej cieczy, oczyszcza z resztek krwi i naskórka. Obserwuje z pod wody swoje dzieło. Artysta dokładnie osusza ją i pozwala odpocząć pośród tęczowych atramentów, zapachu gumy i spirytusu. 

Czyli po prostu Konwent od tej drugiej strony :) 
Tym razem nie będę się rozpisywać.. to trzeba zobaczyć!























1 komentarz:

  1. mi jedni mówią, że nakurwia, a drudzy że lajtowo, chyba zależy od stopnia bólu u każdego ;d

    OdpowiedzUsuń