Czarna miniaturowa broń wypełniona
atramentem, leży na blacie i czeka na dopływ prądu. Właściciel dotyka jej
delikatnie lecz stanowczo. Przygotowania trwają jak podczas premiery w teatrze.
Zgrzyt, umoczenie igły w czarnym kubku, przepływ elektronów, prąd dotyka jej w
całości i wypełnia każdy zakamarek. Kable rozgrzewają się wprowadzając ją w
trans, setki małych drucików uderzają rytmicznie, w kanonie, iskrząc i
ocierając się o siebie. Pierwsze spotkanie ze skórą, milimetrowe ukłucie i smak
krwi. Z minuty na minutę czerwona słodka substancja wypełnia malutkie igiełki,
które zmieniają kolor. Chwilowe oderwanie, kolejny raz igła ląduje w kubku, tym
razem napełnia się glicerynowym błękitem o cierpkim smaku. Przejeżdża po skórze szukając
wazelinowego zapachu, wkłuwa się delikatnie i okrężnymi ruchami rozprowadza to,
co wypływa z jej wnętrza. Czuje,że w środku płonie, rozgrzana do czerwoności odmawia posłuszeństwa, żądając
krótkiej przerwy. Mijają kolejne sekundy, minuty, wreszcie prąd ucieka,
zostawiając ją samą, zmęczoną po pracy. Zanurza się powoli w zimnej cieczy,
oczyszcza z resztek krwi i naskórka. Obserwuje z pod wody swoje dzieło. Artysta
dokładnie osusza ją i pozwala odpocząć pośród tęczowych atramentów, zapachu
gumy i spirytusu.
Czyli po prostu Konwent od tej drugiej strony :)
mi jedni mówią, że nakurwia, a drudzy że lajtowo, chyba zależy od stopnia bólu u każdego ;d
OdpowiedzUsuń